wtorek, 24 stycznia 2023

30. Wszyscy przeciwko mnie

 

Wuj Marvin stoi przed domem. W trzęsącej się dłoni trzyma złożoną gazetę i wydziera się wniebogłosy. Tata natychmiast podbiega mu na spotkanie, zapominając, że sam ma w ręku sekator.

            – O co ci chodzi? – pyta zaczepnie.

            Wujek gwałtownie zwraca się ku niemu.

            – Dlaczego ty śpisz, Al? – wykrzykuje z gniewem. – Wołaj do Boga razem ze mną, to może nie zginiemy! Panie, nie daj nam zginąć ze względu na grzechy tej niewiasty!

– Czego się napiłeś i dlaczego potem siadłeś za kółko?

            Mam nerwy w strzępach, ale przyglądam się z chorą fascynacją. Wujek mnie dostrzega. Szybkim krokiem zmierza w moim kierunku, a w oczach ma taki obłęd, że aż przechodzi mnie dreszcz. Ale nie dam wujkowi tej satysfakcji, żeby zobaczył, jak przed nim uciekam. Wystarczy bycia ofiarą!

            – Laurie! – wykrzykuje. – Odwróć się od nieprawości i postępków, które popełniłaś swoimi rękami!

            Podnoszę dłonie i przyglądam im się z dezorientacją.

            – Co niby nie tak z moimi rękami? Co wujek znowu…

            – Sprowadziłaś hańbę na całe miasto – przerywa mi rykiem. – I nieubłaganą karę!

Tata podchodzi, wygląda na zażenowanego.

            – Marv, uspokój się – próbuje przemówić wujkowi do rozumu. – Sąsiedzi słuchają.

            Unkel podnosi ręce do góry jak kaznodzieja.

            – Niech słuchają! Świństwa muszą zostać ujawnione! Niech się wszyscy dowiedzą! Patrz na mnie, Laurie! Zlekceważyłaś znak! Wzgardziłaś prawdąąą!

– Znak czego? Stopu?

Wujek zamaszyście spluwa przez ramię.

– Kiedy tamta orka cię pogryzła. Zostałaś naznaczona piętnem bestii! To był znak, abyś wyrzekła się swojego grzechu!

            Niespodziewanie czuję, jak blizny po zębach Fiodora zaczynają pulsować. Nie wiem, co się zaraz stanie – upadnę na ziemię, przywalę wujkowi, a może naprawdę ucieknę?

            – Dlaczego ogóle ci się wydaje – odzywa się ojciec – że masz prawo przychodzić tu i ryczeć na dziewczynę?

            – Dlatego, Al, że ty tego nie zrobiłeś, kiedy było trzeba. A teraz widać, jaką bluźnierczą pułapką jest bezstresowe wychowanie! Nie dopilnowałeś córki. Trzeba ją było brać na bale czystości.

– Bale – powtarza ojciec jedno słowo, wywołując dziwny niesmak na twarzy wujka. – Dobra, kiedyś przy okazji ją zabiorę.

– Teraz to już za późno! Straciła swój skarb.

– Straciła to straciła. Paszoł won, Marv, nie będziesz tak mówił o mojej córce.

Wuj mierzy ojca wściekłym wzrokiem. Zaciska pięść, w której ściska gazetę, zgniatając ją tak, że jeszcze trudniej dojrzeć, co tam napisane.

– Co ty wiesz, Al, o powinnościach  mężczyzny? Wyciągałem dwumetrowe sumy na bagnach Luizjany, kiedy ty jeszcze nie trafiałeś palcem do nosa!

– Powiedz od razu, że aligatory, co się będziesz ograniczać. Albo w ogóle wieloryby.

Wujek rzuca mi jeszcze jedno zabójcze spojrzenie.

– O właśnie – warczy, nerwowo rozprostowując gazetę. – Zaczyna się od chłopaków, a kończy na czymś takim! Zrobiłeś z niej bezbożnego odmieńca!

 Podnosi gazetę do góry. To świeży egzemplarz „Eureka Sunrise”, cienkiego pod każdym względem tabloidu utrzymującego się głównie z reklam miejscowych biznesów.

– Od kiedy ty czytasz co innego niż Jonasz i wykłady tego twojego naciągacza pastora? – tata robi się nieprzyjemny.

– Wziąłem tylko gazetę, żeby owinąć rybę, a tu takie wszeteczeństwo!

Otwiera gazetę na przedostatniej stronie i podnosi do góry. Uginają się pode mną nogi, dostaję mdłości.

            Ktoś nas sfotografował! Mnie i Devlina! Kiedy… Nie widać dobrze, bo wiele rzeczy zasłaniają rozpryski wody, ale… widać jego ogon, i mnie, i…

– Marv, do jasnej ciasnej, co ty mi tu przynosisz? – warczy ojciec.

– Twoją córkę, Al! Zbałamucili ją ekolodzy i zobacz, do czego doszło! Powiedziane jest: „Niewiasta, która by przystąpiła do jakiego bydlęcia, zabijesz i niewiastę, i bydlę. Śmiercią umrą, krew ich będzie na nich”!

– Licz się ze słowami. Mam w ręku sekator.

– Ja się nie boję. Wiem, że będę prześladowany w Jego imię!

– I to jeszcze jak będziesz prześladowany, jeśli się nie odczepisz. Co ty sobie wyobrażasz, Marv? Przyjeżdżasz, odstawiasz mi jakieś ryki na trawniku, grozisz Laurie śmiercią, jeszcze rozwal sąsiadowi auto kijem golfowym!

Znienacka tnie sekatorem powietrze, aż wuj Marvin łapie się odruchowo za brodę.

– Nie grożę, tylko przestrzegam! – rzuca. – Nikogo nie chcę zabijać, bo jestem łagodny, miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości. Ale nie wszyscy są tacy jak ja! I jeżeli więcej dziewczyn zacznie robić to samo co ona…

 Nie mogę powstrzymać parsknięcia. Niby taka ze mnie influencerka?

Ojciec jednak nie jest rozbawiony.

            – Masz dziesięć sekund, żeby odjechać, ty zeloto z koziej rzyci. Inaczej dzwonię po zastępców szeryfa.

Wuj Marvin wypuszcza z siebie głośny, przeciągły syk. Rzuca gazetę na trawnik, piorunuje mnie wzrokiem i szybkim, nerwowym krokiem wraca do samochodu.

– Nawaliłeś, Al! – woła zza kierownicy. – Musisz to naprawić! Głupota tkwi w sercu dziecka, ale rózga karności wypędzi ją z niego!

Tata udaje, że podnosi z ziemi kamień i chce w niego rzucić. Datsun jazgocze, unkel gwałtownie, z rykiem zjeżdża z pobocza na ulicę i już go nie ma, zostaje tylko niebieskawy, duszący tuman.

            Ojciec ciska sekator pod ścianę domu, ale narzędzie odbija się od ściany i pada z klekotem na betonową wylewkę. Tata nie ma już nastroju do przycinania żywopłotu. Nigdy jeszcze nie widziałam go tak wściekłego.

Dopóki słuchałam pokrzykiwań wujka, miałam wrażenie, jakby w żyłach pulsował mi płynny ogień. Teraz, kiedy warkot jego grata słychać jeszcze z daleka, adrenalina schodzi ze mnie błyskawicznie, jakby ktoś wyciągnął korek z wanny. Nogi się uginają, cała flaczeję, oblana zimnym potem siadam gwałtownie na ziemi i zaczynam niepowstrzymanie szlochać.

– Co za ponury, średniowieczny cep, przypadek nie do uratowania – mruczy tata pod nosem.

Podchodzi i uspokajająco kładzie mi rękę na rozedrganym ramieniu.

– Skończyliście już z Marvinem? – słyszę gdzieś z tyłu głos mamy. – Tak się darliście, że cała dzielnica zaraz będzie wiedzieć.

– I tak będzie wiedzieć – ojciec pokazuje „Sunrise”.

– Daj spokój, kto dzisiaj czyta papierową prasę? – pyta mama, podchodząc już do nas.

Podnosi gazetę, zauważa moje zdjęcie z Devlinem i… odbiera jej mowę.

 

            Wkrótce potem stoimy w kuchni, naokoło stołu, i milczymy znacząco. Na blacie leży przeklęta gazeta, ostatnią stroną do góry, i sterta pogniecionych chusteczek. Kończę wreszcie osuszać twarz i przerywam ciszę.

– Oszczędźmy sobie kazań – staram się brzmieć zdecydowanie, chociaż chrypię i łamie mi się głos. – Przyznaję: zrobiłam głupotę i żałuję. Widocznie tak musiało być, żebym się przekonała, że to głupota. Ale co teraz?

            Tata nachyla się nad „Eureka Sun”.

– Wezmę prawnika – rzęzi z gniewem – i zrobię tej redakcji jesień średniowiecza. Potem dowiem się, od kogo mieli zdjęcie, i jemu też zrobię jesień średniowiecza. Zastawię bar, zrezygnuję z ubezpieczenia, ale to zrobię. A jeśli na mieście będą o tobie gadać, napiszę do Brada, żeby tu przyjechał. Jest najlepszym quarterbackiem na uczelni i każdy, kto będzie szerzył te obleśne plotki, dostanie z byka.

            Coś przewraca mi się we wnętrznościach. Jeszcze i mojego drogiego braciaka wtajemniczać w sprawę, kiedy już sobie ułożył życie we Frisco? Poza wszystkim innym, gdyby Brad się dowiedział, z jakiego właściwie powodu ma chodzić po mieście i bić ludzi, umarłabym z żenady.

– Żadnego walenia z byka – odpowiadam kategorycznie. – Ani byka z walenia, skoro już o tym mowa. Jeśli będzie trzeba, zrobią to Kenny i Billy. Oni staną za mną murem. Nie wiem jak Ashley, ostatnio się na mnie obraziła, a potem jej przeszło. Ale to dla niej typowe.

            Mama spogląda na mnie poważnie.

– Kto zrobił to zdjęcie, Devlin?

– A w życiu! Do tej pory nawet nie wiedziałam, że jest jakieś zdjęcie.

– Mówiłaś, że to on cię do tego namówił.

– Nic podobnego! – oburzam się. Czy ona nie pamięta, co mówiłam kilkanaście minut temu? – Wcale nie namówił, tylko asekurował, żebym sobie nie zrobiła krzywdy.

– No to za bardzo mu nie wyszło – zauważa ojciec. – Wydawał się porządny, a jednak cię wykorzystał. Nie dość, że nie odwiódł cię od tego… zamiaru, to jeszcze sfotografował i upublicznił.

– To nie mógł być on. – Gorączkowo szukam w głowie jakiegoś argumentu. – Był… za blisko. Patrzcie, to zdjęcie jest dosyć rozmyte, ktoś musiał je zrobić z większej odległości. Poza tym on w ogóle nie miał aparatu.

– Już w to wierzę – komentuje tata – że dzisiejszy nastolatek nie nosi ze sobą wszędzie telefonu.

– Nawet do wody?

– W takim razie kto? – dopytuje mama.

– Nie mam pojęcia. To mógł być każdy, kto akurat spacerował plażą albo jechał szosą pacyficzną. Nie miałam wtedy głowy, żeby się rozglądać.

– Nie miałaś wtedy głowy, kropka – mówi tata.

Krzywię się z uczuciem przykrości. Ten docinek był całkowicie zbędny.

Przysuwam sobie po blacie gazetę. „Eureka Sunrise” to typowy brukowiec: plotki, ścinki, pomyje, czasem ktoś schudnie, czasem przytyje. Dziś narzekają na władze miejskie, że ulic nikt nie naprawia, jutro – że ulice rozkopane. W poniedziałek, że za mało drzew, a we wtorek – że nowe drzewa do posadzenia zostały kupione za drogo.

            Przełamując wstyd, obrzydzenie i zwyczajną niechęć, otwieram gazetę i patrzę na zdjęcie. Na siebie. Piersi zostały, na szczęście, zapikselowane, twarz częściowo zasłaniają rozwiane włosy, a tam, gdzie nie zasłaniają, grafik też zamazał – ale już rozdziawione w ekstazie usta pozostawił dobrze widoczne.

– Ani nie jestem podpisana, ani nie widać, że to ja – zauważam. – Może to przejdzie bokiem. Za parę dni nikt o tej gazecie nie będzie pamiętał.

– Ale przecież wujek jakoś się zorientował – zauważa mama.

– Pewnie, ta Rachel…

– Rachel jest niewinna – odpowiada tata z przekonaniem. – Nam powiedziała, bo jesteśmy twoimi rodzicami, ale nie wypaplałaby tak delikatnej sprawy wujkowi, z którym od lat jest w złych stosunkach.

– No to skąd wiedział?

– Sylwetka, kolor i długość włosów, fiś na punkcie wielorybów… Każdy, kto cię zna, mógł skojarzyć.

– Wspaniale – wzdycham. – Teraz trzeba mieć nadzieję, że nikt z moich znajomych nie czyta tego szmatławca.

– Może nie czytać, tylko wziąć do owinięcia ryb.

Mama opiera się o blat, nalewa sobie szklankę soku. Korzystam z okazji i też wypijam. Dopiero w tej chwili uświadamiam sobie, jak mi zaschło w gardle.

– Co z tym zrobimy? Trzeba podjąć jakąś decyzję.

Ojciec z zastanowieniem okrąża stół.

– Wypytam znajomych. Może któryś będzie znał kogoś z redakcji. Wtedy się dowiem, od kogo mają zdjęcie.

– Zaraz! – coś mi przychodzi do głowy. – Czy w ten sposób jeszcze bardziej nie nagłośnimy sprawy?

– Tata załatwi w taki sposób, żeby nie nagłośnić – zapewnia mnie mama. – Ja tymczasem ogarnę zakaz zbliżania dla Devlina.

A więc dookoła wojtek! Już nieważne, że brukowiec wydrukował moje intymne zdjęcie, nieważne, że wujek Marvin chciał mnie ukamienować – znowu wszystko na Devlina!

– Ale on nic nie zawinił! – upieram się.

– Zawinił czy nie zawinił, w tym momencie dla twojego dobra najważniejsze jest to, żebyś zakończyła z nim znajomość, więc zakończysz.

– Nie mogę! To jest miłość mojego życia!

– Pierwszy związek rzadko bywa tym na całe życie – wyjaśnia tata. – Oboje z mamą dobrze o tym wiemy.

– A ten Maciek? – przypomina mama. – Wyglądał na całkiem sympatycznego.

– Tak samo jak Devlin – wtrąca ojciec ironicznie.

– Maciek już ma dziewczynę – wyjaśniam powoli i wyraźnie. – Ashley. To przez niego się na mnie obraziła, ledwo zdołałam załagodzić sprawę. Jak wy nic nie rozumiecie! Wydaje wam się, że to dla mnie wszystko jedno? Że wystarczy po prostu zamienić jednego chłopaka na drugiego, jakby chodziło o talerz kartofli?

– Rozumiemy lepiej, niż myślisz – odpowiada tata uspokajająco. – Teraz ci się wydaje, że nie możesz bez niego żyć, ale znajdziesz kogoś jeszcze bardziej odpowiedniego. Szybciej, niż ci się wydaje.

– Nie ma nikogo bardziej odpowiedniego – oświadczam, uderzając pięściami w stół. Pochylam się i opieram na ich ciężarze. – Nigdy z nikim nie czułam, że mam tyle wspólnego.

– Cóż… – Mama nalewa sobie kolejną szklankę. – Wytrzymajcie bez siebie dwa lata, a potem się zobaczy.

Opadam bezsilnie na krzesło. Ugodziła mnie świadomość, że to już pewnie koniec tego romansu. Łzy ponownie gromadzą mi się w oczach, twarz wykrzywia się w groteskową japońską maskę. Niech mnie jeszcze teraz ktoś sfotografuje… dobrze, że włosy zasłaniają. Ale ze wszystkich sił próbuję nie beczeć.

– Potraktuj to jako wyzwanie – zachęca tata. – Wiem, że sobie poradzisz.

Biorę głęboki wdech, szybkim gestem ocieram oczy i wstaję.

– Wy mi podcinacie płetwy. Znaczy skrzydła.

 

U siebie długo siedzę na łóżku, całkiem bez ruchu. Myślę o wszystkim na raz i jednocześnie o niczym, w głowie mam serek homogenizowany zamiast konkretnych myśli. Należałoby się skupić, ale na czym? Zrobić coś, ale właściwie co?

Komórka leży obok. Mogłam ją wziąć do ręki już dawno temu, niebo za oknem przyjmuje różowawy odcień zmierzchu. Ale nie mogę się przemóc, jakby telefon parzył. Wydaje się, że jakąkolwiek decyzję teraz podejmę, to będzie zła, jak wszystkie inne moje decyzje w ostatnich tygodniach.

Wreszcie ciężko zwlekam swe jestestwo z kołdry, siadam przy biurku i włączam laptopa. Może podczas inicjalizacji urządzenia przyjdzie mi do głowy jakaś lepsza myśl… Nie przychodzi. Widzę siebie rozradowaną, pijaną szczęściem, w ramionach Devlina. Ustawiłam sobie to selfie jako tło pulpitu przed całą… eskalacją. Symbolicznie walę czołem o blat i zmieniam tapetę na bardziej neutralne zdjęcie grindwala. Piszę do Deva: „Odpisz koniecznie. Los naszej znajomości stanął na ostrzu”. Wysyłam, padam na łóżko i szczelnie owijam się kocem.

Śni mi się jakiś miszmasz, z którego trudno coś zapamiętać. Wpadam do wody. Tonę, nie mogę złapać tchu, gorączkowo młócę nogami. Orka! Otwiera paszczę – chce mnie pożreć czy naśmiewa się ze mnie? Blizny pulsują… Wtem leżę na plaży z Devlinem, na Devlinie. Całujemy się, dochodzi nawet do słodkiego splotu języków, jest tak miło, aż nagle… Wujek Marvin goni mnie główną ulicą. Rechocze jak filmowy złoczyńca i wymachuje długim, różowym polanem. Słychać strzał, kulę się w sobie. Wdrapuję się na najbliższą latarnię i siedzę na szczycie, a wujek krąży wokoło, ryczy i wali polanem o słup, aż boleśnie odczuwam wstrząsy. Wołam na pomoc przechodniów, ale nie słyszą mnie, a w końcu któryś mówi, nawet się odwracając, że wszystko będzie dobrze i żebym nie histeryzowała.

 

Budzi mnie dzwonek telefonu. Za oknem już się ściemniło. Chwytam komórkę i odbieram gwałtownie, nawet nie patrząc na ekran. To musi być Devlin!

– Laurie? – pyta męski głos w słuchawce. A jednak to nie on…

– Przy telefonie. Z kim mam przyjemność?

– A, to ciebie żaden chłopak nie chciał, więc zostało ci tylko się bzykać z rybami!

– Coś ty za jeden, gałganie?! – krzyczę do słuchawki.

Nieznajomy rozłącza się. Telefon wysuwa mi się z palców i miękko upada na kołdrę, a głowa moja na poduszkę.

Już nawet nie mam siły płakać. Teraz mam siłę się wściec.

 

2 komentarze:

  1. Na płetwę ogonową prastarego walenia! Moja ulubiona autorka powróciła z otchłani, alleluja! Ach, jakaż otchłań nieszczęścia i sromoty ogarła nieszczęsną bohaterkę, jakiż cień ponury zawisł nad kruchym kwieciem jej miłości! Moja droga, pisz dakej niezwłocznie, albowiem drżę w antycypacji!
    Irenka

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie gratuluję odblokowania weny! Widzę, że nie unikasz trudnych tematów i wiesz, że jeśli powiedziało się A, trzeba też powiedzieć Brakadabka! Nie mogę się doczekać neksta!

    OdpowiedzUsuń