niedziela, 10 stycznia 2021

29. Moja zbestwiałość

 

Rozmowa z Maćkiem wcale nie przynosi mi uspokojenia. Owszem, mamy plan, ale nie musi zakończyć się sukcesem. Zbyt wiele zmiennych. I zbyt wiele problemów… Cierpię tortury mentalne gorsze od obrażeń, które poniosłam; te drugie przynajmniej się kiedyś zagoją. Tyle spraw chodzi mi po głowie, że sama decyzja, którą zająć się najpierw, jest niesłychanie męcząca. W końcu mam tak bardzo dość, że postanawiam coś obejrzeć, żeby zająć głowę nieskomplikowanym przyswajaniem programu.

Telewizor wisi pod sufitem, pilot leży na stoliku, ale do tej pory nie miałam nastroju do oglądania. Przerzucając programy, natrafiam znowu na reality show „Brzydkie Wieśniątko”. Facjata Jasona Barbera jest ostatnią rzeczą, jaką mam ochotę widzieć, ale mimo wszystko nie mogę się oderwać i oglądam jego autorski program z mieszaniną zgrozy i fascynacji. Jason ze współprowadzącą dalej robią sobie jaja z ubogich dziewczyn z prowincji, prezentując całą czapkę stereotypów, a całość urozmaicają zaproszeni goście i ich występy – z braku lepszego określenia – artystyczne. W tym odcinku występuje grupa Totsugeki Girls: trzy rozszczebiotane Japoneczki w strojach stanowiących seksowną wersję mundurów z drugiej wojny. Jason prowadzi z nimi ordynarny, pełen obleśnych insynuacji wywiad. Dwie dziewczyny na każde jego pytanie wybuchają zakłopotanym śmiechem, a trzecia łamaną angielszczyzną udziela wymijających odpowiedzi. Potem śpiewają w studiu piosenkę w oszałamiającym tempie, z mnóstwem bitów na minutę, wymachując samurajskimi mieczami i sztandarem ze wschodzącym słońcem. Nie rozumiem, o czym śpiewają, ale biorąc pod uwagę ich image, myślę, że coś w rodzaju „Shirō Ishii nie zrobił nic złego”.

            Nie mogę przestać myśleć o swoim położeniu. Wpadłam przez Deva w kłopoty, a on przeze mnie. Dlaczego nie zapanowaliśmy nad namiętnością? Teraz mam go dosyć. Ale przecież nie chcę, żeby stała się mu krzywda! Po co nam to było, moglibyśmy zostać wspaniałą „przyzwoitą” parą, godną uwiecznienia na kartach jednego z „chrześcijańskich czystych romansów”, które zalegają w księgarniach … Oglądalibyśmy zachody słońca, karmili wiewiórki w lasach Redwood, założyli firmę sprzedającą ostrzegawcze nadajniki do sieci rybackich, żeby delfiny się nie zaplątywały…

Dochodzę do przekonania, że seks jest mi w ogóle niepotrzebny. Gdyby Devlin wtedy nie wrócił, a ja bym została z Maćkiem, pewnie inaczej bym mówiła. Ale jestem w sytuacji, w jakiej jestem, nie ma co wracać do przeszłości. Jeżeli z Devem nam ostatecznie nie wyjdzie – co będzie smutne, ale będę musiała to przeżyć – przecież nie wrócę do Maćka i nie rąbnę go krejzolce Ashley, bo co najmniej wobec niej będzie to nie w porządku.

            Właśnie kiedy idiocki program Jasona się kończy i telewizja nadaje blok nie mniej idiockich reklam, do separatki wchodzi Maciek we własnej osobie. Wyłączam telewizor i witam gościa promiennym uśmiechem. Ale on patrzy na mnie z mieszanką smutku i przerażenia. Włosy ma ufarbowane na kasztanowo i nieco zakręcone – krejzolka Ashley spełniła swą groźbę.

– Laurie, co ci się właściwie stało? – pyta zdruzgotany, a po policzkach spływa mu tandem samotnych łez.

– Miałam mały wypadek z przechodzeniem przez płot – kłamstwo przychodzi mi bez trudu. – Nie będzie ze mnie kandydatka na prezydenta. Wiesz, te ostre elementy na szczycie…

            Krzywi się boleśnie. Siada na krześle koło mojego łóżka.

– Bardzo cię boli?

– Już lepiej, pojutrze mnie wypiszą. Na przyszłość muszę jednak bardziej uważać. – Uśmiecham się zagadkowo. Jak mi nie wstyd?

– Jest mi bardzo smutno widzieć cię w takiej sytuacji, Laurie – mówi Maciek, biorąc mnie za rękę. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i po wszystkim, co dla mnie zrobiłaś…

– Przejdź do rzeczy, bo ja tu od rana umieram z niepokoju. Co załatwiłeś?

– Indyk już w wodzie! – oznajmia z zadowoloną miną. – Wszystko jest cycuś-glancuś!

– Co to znaczy?

– Tak się nie mówi? Na pewno było coś takiego w którymś z filmów, którymi faszerował mnie ojciec.

– To musiał być dość stary film – odpowiadam i do głowy przychodzi mi Amanda. Może ona będzie wiedzieć, z czego to cytat. – Dobrze, gadaj, co z Devlinem.

– Wolny jak ryba w wodzie. Poszedłem do biura szeryfa, gadałem z jakimś łysym zastępcą, nie robił żadnych problemów. Wszystko wytłumaczył na temat kaucji. Potem zadzwoniłem po Kenny’ego i pojechaliśmy po Ashley.

– Udało wam się zebrać dwa patyki?

– Odłożyłem sobie trochę grosza, Ashley dała ze swoich, Kenny i Billy też. Kenny powiedział, że spróbujemy wydoić Toma Buckfeathera. Myślałem, że dosłownie będziemy go doić. Wiesz, pracuję teraz u jednego farmera.

– Znalazłeś pracę? Doskonale!

– No ale nie wydoiliśmy Toma, tylko próbowaliśmy go przekonać, żeby nam pożyczył. Zgodził się tylko na dziesięć dolarów, więc brakowało nam jeszcze czterystu. No to ustawiliśmy się z Cristiną, akurat była w centrum i patrzyła, jak artyści malują nowy mural.

– Udało ci się pożyczyć kasę od Cristiny? – Jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć.

– Gdybym ja poprosił, to nic z tego, ale napuściłem na nią Ashley. Tak jej wierciła dziurę w brzuchu, że Cristina w końcu pożyczyła jej dwieście. Ona jest taka zdolna, Laurie! Każdy dzień z nią to po prostu jedna wielka przygoda, kocham ją niesamowicie i gdyby nie ona, nigdy by mi się nie uda…

– Dobrze, wiem, że kochasz ją nad życie – przerywam z zażenowaniem. – I nie ściskaj mnie tak mocno. Skąd wzięliście pozostałe dwie stówy?

            Patrzy na mnie z zastanowieniem, wręcz widzę, jak mu się w oczach megabajty kręcą.

– Znalazłem – wykrztusza wreszcie.

– Gdzie?

– Nieważne, już oddałem. Jak tylko wypuścili Devlina, wziął kasę z auta i wszystko nam zwrócił. Równy z niego chłop, cieszę się, że jesteś z nim. Pasujecie do siebie pod każdym względem.

            No chyba nie pod każdym, myślę sobie, inaczej bym tu nie leżała. Ale nie wypowiadam tego na głos.

– W porządku. Poszliście do biura szeryfa, zapłaciliście i co dalej?

– Kenny dał mu jakieś swoje ciuchy, Devlin rozliczył się z nami, wsiadł do swojego auta i pojechaliśmy wszyscy na plażę.

– Kto kierował?

– Kenny, bo Devlin powiedział, że jeszcze nie jest w formie. A jak byliśmy na plaży, to odszukaliśmy ustronne miejsce, on się rozebrał i do wody. Jeszcze wyskoczył, jak trochę odpłynął od brzegu. Mam cię od niego pocałować.

            Dwoma palcami dotykam skroni. Maciek natychmiast przykłada w tym miejscu usta. Jest bardzo delikatny i ostrożny.

– Czyli bezpieczny – wzdycham z ulgą. – Nie masz pojęcia, jak bardzo ci dziękuję.

– To nic takiego, Laurie – mówi, patrząc na mnie z tak prostą szczerością, że po prostu wszystko mi mięknie. – W końcu jesteś moją przyjaciółką.

– Jaka tam ze mnie przyjaciółka, skoro nawet nie zapytałam, jak sobie radzisz.

– Całkiem nieźle! Najpierw tylko wyrzucałem gnój, to farmer się nie mógł nadziwić, jaki robotny jestem. A kiedy pokrzaczył mu się system w dojarce karuzelowej i mu ją zrestartowałem, to w ogóle mi podniósł stawkę.

– Jestem z ciebie dumna, Maćku – odzywam się z uczuciem. – Ty i Devlin jesteście dwiema najlepszymi rzeczami, jakie mi się zdarzyły tego lata.

– Dzięki, Laurie. A ja… Dzięki tobie w ogóle zacząłem naprawdę żyć. Gdybym nie spotkał na swojej drodze Ashley, kto wie, czy moje serce by nie należało do ciebie.

Przecież już raz byłeś we mnie zakochany, głuptasie, myślę sobie, i aż cię musiałam przeprogramować, żebyś w ogóle zwrócił uwagę na krejzolkę Ashley. A teraz zaczynam mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. Co prawda owca z ciebie niesamowita, ale przynajmniej udało ci się mnie nie wypatroszyć.

            Co się ze mną dzieje? Chodziłam z Maćkiem, a tęskniłam za Devem. Teraz Dev jest mój, a zaczyna mnie znów ciągnąć do Macka. Czyżbym była nieodwołalnie skazana na miłosny trójkąt? I to jeszcze pomiędzy wielorybem a robotem?

– Dzięki za wszystko, ale muszę się teraz położyć – mówię słabym głosem.

– Jasne, odpocznij – Maciek uśmiecha się szeroko. – Ja też już pójdę, bo Ashley zrobi się zazdrosna.

            Wychodzi, zostawiając mnie z myślami o mej skomplikowanej sytuacji. Choć teraz, kiedy wiem, że Devowi udało się wyjść na wolność, wydaje się ona mniej skomplikowana.

             Wieczorem dostaję wiadomości na internetach. Krejzolka Ashley opowiada mi właściwie to samo, co Maciek, tylko bardziej emocjonalnie i chaotycznie. Robin przesyła pozdrowienia z Berkeley, a Kenny się chwali, że założył z Tomem Buckfeatherem i jakimś pielęgniarzem zespół stonerowo-doomowy o nazwie Cromlech Iguana.  

            Nadchodzi noc, potem ranek i dzień następny. I następny. Tracę już rachubę czasu, a Dev się nie odzywa. O nie, przepraszam – raz zadzwonił, kiedy akurat drzemałam, ale gdy oddzwoniłam, nie odebrał. Widocznie miał krótkie okienko, kiedy mógł być pod telefonem. Dlaczego nie skontaktuje się telepatycznie, czyżby to działało tylko na krótki dystans?

Godziny zlewają się w jedną masę, lekarze i pielęgniarki przychodzą i wychodzą. Czuję się coraz lepiej, stopniowo zaczynam wychodzić z łóżka i spacerować po izolatce. Żeby się nie nudziło, czytam książki, które przyniosła mi krejzolka Ashley z miejskiej biblioteki. Nie zastanawiała się specjalnie nad doborem tytułów. Jedna to „Różowa książeczka przewodniczącej Gan”, czyli miękki erotyk o chińskiej śpiewaczce, na którą lecą wszyscy, od koleżanek i kolegów z zespołu artystycznego, po sekretarza komitetu okręgowego, a druga – sztampowy westernowy romans z gatunku „wysyłkowa narzeczona”.

            W końcu wypisują mnie ze szpitala, a tata przyjeżdża mnie odebrać. Wymieniamy parę zdawkowych zdań. Oczywiście, że się cieszy, że doszłam do siebie, ale najwyraźniej nie jest ze mnie zadowolony. Jadąc do domu, milczy znacząco, jakby nie wiedział, jak zacząć rozmowę.

– Trochę się zagubiłam życiowo – mówię, żeby przerwać tę ciszę.

            Przypomina mi się, jak pojechaliśmy do wujka Marvina, a w radiu leciał chrześcijański talk show. Do studia zadzwoniła jakaś kobieta, która zaczęła mętnie i bełkotliwie opowiadać, jak pojechała z synem do megakościoła w Las Vegas i ten syn się jej „zagubił życiowo”. Pastor prowadzący ją zapytał, w jakim sensie, a ona na to, że mieli się spotkać na lotnisku, a on wsiadł do złego autobusu i pojechał w inną stronę, a nie było wtedy komórek. Czy ja teraz też wsiadłam do „złego autobusu”? Czy raczej ten autobus zaparkował we mnie? Znów przechodzi mnie bolesny dreszcz poniżej pasa.

– Rozumiałbym chłopaka – odzywa się tata z wyrzutem. – Rozumiałbym dziewczynę. Nawet gdyby był dwadzieścia lat starszy, to wyciągnąłbym granatnik z piwnicy, ale i tak mieściłoby mi się to jakoś w głowie. Ale takie coś?

– Powiedziała wam – mówię z gorzkim niedowierzaniem.  

– Kto?

– Rachel, dwulicowa bździągwa.

– Jak możesz tak o niej mówić?

– Tak, jak się mówi o konfidentach. Zgłoszę ją do towarzystwa psychologicznego czy komu ona tam podlega, towarzystwa trenerów personalnych.

– Nie wiem, co masz na myśli. Martwiła się o ciebie, tak samo jak my.

– Wszystko jedno. Rozmawiałam z nią w zaufaniu, a ona wszystko wam wypaplała.

– Po pierwsze, nie wszystko, a po drugie, w dalszym ciągu jesteśmy twoimi rodzicami. Mamy prawo wiedzieć, jakiej pomocy potrzebujesz.

– Prawo to jedno – odpowiadam z urazą. – A drugie to przyzwoitość, żeby wiedzieć, kiedy z niego nie korzystać.

– A to ciekawe. Jak definiujesz przyzwoitość?

– Muszę się wykąpać – ostentacyjnie zmieniam temat.

 

            W domu wreszcie mi się to udaje. Ciepła woda lejąca się z góry na moje ciało daje niesamowite uczucie oczyszczenia po tym wszystkim. Ale nawet kąpiel nie może się równać z błogostanem, jaki daje założenie po raz pierwszy od dawna świeżo wypranej bielizny. Nie mam ochoty się stroić, więc wciągam białą bokserkę i szare bawełniane dresy.

            Doprowadziwszy się do porządku, siadam do laptopa i załatwiam bieżące kontakty koleżeńskie. Kenny informuje mnie, że Tom Buckfeather wierci mu dziurę w brzuchu, żeby oddawał kasę, a Cristina powiedziała, że jestem obrzydliwa. Ona też wie?! Niby skąd? Na pewno nie od Rachel. Przecież jej nie zna. Parę osób wywaliło mnie ze znajomych. Nie mam nawet ochoty sprawdzać, kto. Najpewniej ktoś ze szkoły, kogo ledwie co kojarzę z widzenia. Wysyłam SMS do Devlina: „Odezwij się. Źle mi bez wieści od Ciebie”.

            Po jakimś czasie schodzę na obiad. Tata na zewnątrz przycina żywopłot, mama w kuchni ogląda telewizor i na mój widok zaczyna nakładać na talerz.

– Coś ty narobiła, Laurie… – Twarz ma smutną i zmieszaną.

– Cóż, uczę się na błędach.

– Szkoda, że nie na cudzych.

– Jeśli chcecie mi wygłosić kazanie, to nie musicie się trudzić. Drugi raz takiego cymbalstwa nie zrobię.

– Cieszę się, że masz w sobie na tyle rozsądku. Może teraz dasz sobie na wstrzymanie.

            Siadam i powoli zaczynam jeść. Miła odmiana po szpitalnym żarciu.

– Rozumiem, że w twoim wieku hormony buzują – odzywa się mama. – Może bym nawet nic nie powiedziała, gdybyś podeszła do sprawy odpowiedzialnie. Ale to, co zrobiłaś, można porównać do skoku z wysoko lecącego samolotu bez szkolenia spadochronowego, ze spadochronem złożonym po pijanemu.

            Wzdycham, nieco zmęczona tematem.

– Wielkie mecyje, do szpitali na okrągło trafiają ludzie, którzy przeholowali w eksperymentach seksualnych.

– Eksperymentach… – powtarza mama z niedowierzaniem. – Poza wszystkim innym, zwierzę mogło ci zrobić jeszcze gorszą krzywdę.

– To nie było zwierzę – odpowiadam urażona. – To był Devlin.

– Aha, więc to on cię namówił! Od kiedy zjawił się w twoim życiu, ciągle przychodzisz do domu z jakimiś obrażeniami. Teraz już powinnaś być na tyle rozsądna, żeby nie kontynuować tej znajomości.

            Moje nogi robią się jak z waty. Dobrze, że akurat siedzę, więc zamiast upaść, zapadam się w krzesło. Widelec wysuwa mi się z dłoni i ze stukiem upada na blat.

– A w jaki sposób zamierzacie… to wyegzekwować? – pytam słabym głosem.

– Liczymy na twoją inteligencję. I oczywiście zakaz zbliżania się.

– Ale… ja go kocham. To jest mój chłopak. Najwyżej będziemy parą platoniczną.

– Na odległość? Proszę bardzo. Ale proponuję, żebyć to jeszcze przemyślała. Wydawał się miły, ale ma na ciebie zły wpływ, Laurie.

– Wszystkiemu winna moja zbestwiałość. Właściwie to ja go uwiodłam. To ja mam na niego zły wpływ, nie odwrotnie.

– Nie wygłupiaj się, za dobrze cię znam. Sama byś nie wpadła na taki pomysł.

– Obiecuję poprawę, mamo.

            Patrzy na mnie z powagą.

– Co do ciebie nie mam wątpliwości – stwierdza. – Ale Devlinowi nie mogę zaufać.

– Dajcie mu chociaż drugą szansę, udowodni, że jest dobry.

– Oczywiście, że damy mu drugą szansę. A do tego dość dużo czasu, żeby on też się namyślił i żebyśmy się upewnili, że ma dobre intencje. Będziecie się mogli spotykać do woli, kiedy skończysz osiemnastkę. Jak kocha, to poczeka.

            Ale ja nie poczekam! Uschnę! Albo i nie. Drżąca, wilgotna plazma płaczu formuje się w moim dołku i powoli pełznie w górę, zaraz wybuchnę.

– Wiem, że chcecie mojego dobra, ale zabieracie się do tego od złej strony – rzucam sfrustrowana. – Za parę lat może i będę wam wdzięczna, ale teraz nie zamierzam!

            Wybiegam z kuchni, nie dokończywszy posiłku, zabieram tylko szklankę z sokiem. Przez tylne drzwi wypadam na podwórko, zatrzymuję się pod drzewem koło szopy i dopiero tam wybucham szlochem. Najpierw go tłumię, raz na jakiś czas pociągając łyka, ale w końcu nie daję rady. Ostatnie dni spadają na mnie jak lawina i osuwam się po pniu na ziemię. Nie mam siły się powstrzymywać, ryczę na cały głos.

Ojciec, do tej pory zajęty przy żywopłocie, odwraca się w moją stronę, wyraźnie zmartwiony. Nie, teraz nie potrzebuję jego pomocy, dajcie mi się wszyscy wypłakać w spokoju!

Ale zanim zdąży zrobić choć krok w moją stronę, za jego plecami z piskiem opon zatrzymuje się poobijany datsun wujka Marvina. Wujek wyskakuje, trzaskając drzwiami. W dłoni trzyma jakąś gazetę.

– Biada ci, Al! Jakżeś córkę wychował?! – ryczy do taty.

– Co cię ugryzło, Marv? – pyta ojciec zdezorientowany. Też jestem zaskoczona, tak bardzo, że wprost przestaję płakać.

– Upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze!

3 komentarze:

  1. I co dalej? Jak możesz przerywać w takim momencie? To zbrodnia! Pisz szybko ciąg dalszy bo umieram z ciekawości!
    Irenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty lepi skaży, jakie Twoim zdaniem ciekawe wątki poboczne się pogubiwszy po drodze!

      Usuń
  2. Będzie dłuższe marudzenie, ale nie tu (bo mogłabym niechcący zrobić spoilera i cusz ftedy?) i nie dziś, musi mi się spokojnie ułożyć i musi mi się chcieć odpalić kompa;)

    OdpowiedzUsuń