Budzę
się w ciepłej, przytulnej pościeli. Jestem dość obolała od pasa w dół, ale mi
to nie przeszkadza, jeśli nie ruszam się zbyt gwałtownie. Chyba trochę z Devlinem
przesadziłam, nie doceniłam jego wymiarów… Ale jak właściwie dotarłam do tego
łóżka?!
Otwieram
oczy i poznaję straszną prawdę. Jestem w szpitalu! Od samej tej świadomości w
dole brzucha przebija mnie szydło bólu. Czyżby było jeszcze tragiczniej, niż myślałam?
Rozluźniam się, wtapiam bezwładnie w materac i poduszkę, ból szybko wycofuje
się na umocnioną pozycję, ale nie ustaje do końca.
Wchodzi
pielęgniarka – chyba Filipinka, mniej więcej w wieku Amandy.
– Proszę siostry! – wołam do
niej. – Jak się tu znalazłam i kiedy?
– Zaraz zawołam lekarza.
Wychodzi,
a ja rozglądam się i widzę za oknem późny wieczór. Ile godzin minęło? Ignorując
ból, odwracam się na bok. Na szafce przy łóżku leży saszetka, którą miałam na randce.
W środku telefon, nieżywy. Próbuję włączyć, ale pokazuje tylko animację „0%” i
zaraz gaśnie. Cóż, przynajmniej mimo wszystko nie zamókł.
Staram się
uspokoić, przez chwilę nawet wcale nie myśleć, ale w powstałej pustce cały
odcinek od mostka do połowy łydki tym bardziej wydaje się pulsować w rytmie
bólu. Jak głęboko ten Dev we mnie wszedł, do diaska? W końcu przychodzi lekarka
– postawna, w średnim wieku, o falujących, miedzianych włosach.
– No i co mi jest, pani doktor?
Spogląda
na mnie z powagą. Wargi jej drżą, jakby chciała coś powiedzieć, ale kilka razy
z rzędu się namyślała, próbując odpowiednio dobrać słowa.
– Doznałaś poważnych urazów… intymnych
– rzuca wreszcie. – Było silne krwawienie z waginki, skarbie. Jakbyś się nadziała
na czubek sekwoi.
– To nie sekwoja, to była
berchemia.
– Co takiego?
– Przepraszam, pani doktor. Trochę
majaczę. Czy to szpital Józefa? Skąd się tu w ogóle wzięłam?
– Ratownicy mówili, że twój
przyjaciel w samych bokserkach wybiegł na jezdnię przed karetkę i zaczął
krzyczeć. Leżałaś naga w jego aucie i krwawiłaś, a jak tylko wzięli cię na
nosze, to wsiadł i odjechał! Wcale się nie dziwię, skarbie, na jego miejscu też
bym wiała.
– Który przyjaciel?! – pytam spłoszona,
chociaż wiem, że to Dev.
– Skarbie, skąd mam wiedzieć?
– Czy nie znalazłaby się gdzieś
tu ładowarka? – Pokazuję słabym gestem telefon.
Kiwa
głową.
– Byli tu twoi rodzice –
informuje. – Mówili, że powiadomią policję.
– Dlaczego? – jestem przerażona. –
On nie zrobił nic złego!
– Nie masz jeszcze osiemnastu,
prawda?
– Jeszcze nie, ale to niedaleko.
– W takim razie zrobił coś złego.
– Ale ja jestem dojrzała ponad
wiek! – odpowiadam zrozpaczona, bo dociera do mnie, że chuć moja skazała Devlina
na karę pozbawienia wolności. – Umiem dobrze pracować, mogłabym się
wyemancypować w każdej chwili, a on jest ode mnie tylko dwa lata starszy, to się
nie liczy jako przestępstwo. A w Nevadzie już można od szesnastu!
– Kiedy ostatnio wyglądałam,
przed szpitalem wisiała jeszcze flaga z niedźwiedziem – odpowiada pani doktor.
– Odpocznij, skarbie, przyniosę ci tę ładowarkę.
Trudno
odpoczywać w takiej sytuacji. Zdruzgotana kobiecość dręczy mnie z jednego
końca, a czarne myśli z drugiego. Wracam wyobraźnią do gorących chwil spędzonych
z Devlinem w oceanie. Czy mi się podobało? Szalenie! Czy teraz tego żałuję?
Jeszcze jak! Skoro już tak bardzo nie mogłam utrzymać gatek na biodrach, to nie
dało się chociaż poczekać, aż znów przybierze ludzką postać? Nadal miałabym
kaca moralnego, ale przynajmniej w domu, nie w szpitalu.
Lekarka
przynosi ładowarkę, podłącza mi uprzejmie telefon do kontaktu obok łóżka.
– I co teraz ze mną? Operować?
– Nie, skarbie, zrobiliśmy, co
trzeba. Samo się zagoi, tylko musisz poczekać.
– Kiedy będę mogła wrócić do
domu?
– Parę dni zostaniesz na
obserwacji. Wypiszemy cię, kiedy będzie wiadomo na pewno, że nie ma powikłań. Nie
powinno, ale lepiej się upewnić, niż potem żałować.
– Ile tak mniej więcej?
Przygryza wargę.
– Może nawet pojutrze. Dostaniesz
skierowanie, żeby za dwa tygodnie przyjść do kontroli. Jeździsz na rowerze?
– Wyłącznie, a
co?
– No to
będziesz musiała, skarbie, zrezygnować na jakieś sześć tygodni.
– A jeśli założę
wygodniejsze siodełko?
Spogląda na
mnie z pewnym politowaniem i wychodzi, pozostawiając mnie wśród rozmyślań. Jedno
jest pewne: Dev zachował się przyzwoicie. Był wyczerpany seksem i zbyt
szybką transformacją, za słaby, żeby wyjść z wody. Wyciągnęłam go na brzeg
i ostatnie, co pamiętam, to jego cudowne rzęsy, pod którymi skryły się jego
granatowe oczy… Też byłam piekielnie zmęczona i musiałam stracić przytomność.
On się po jakimś czasie pewnie obudził i zobaczył, że coś jest nie tak, więc wrzucił
mnie do auta i zawiózł do Józefa. Skoro byłam naga, to musiałam wyglądać
naprawdę kiepsko – nie miał czasu mnie ubrać, bo priorytetem było znalezienie pomocy.
Tylko gdzie jest
teraz? Dlaczego nie siedzi u mojego boku, trzymając mnie romantycznie za rękę,
nie przynosi świeżych ryb? Tak po prostu wziął i uciekł? Przecież nie mógł mnie
porzucić! Jak on przeszywająco wtedy krzyknął, że mnie kocha! Na samo
wspomnienie przechodzi mnie dreszcz. Na pewno spanikował, poddał się stresowi albo
coś. Musi w końcu do mnie przyjść, tak samo jak wtedy, kiedy pogryzła mnie
orka.
Dociera do
mnie, że popełniłam przestępstwo. On też, ale z innego paragrafu. Zbestwiłość
erotyczna zawróciła mi w głowie, naciskałam go za bardzo i teraz mam za swoje. Jak
mogłam do tego dopuścić? Byłam tak natrąbiona seksem, że nawet nie miałam
świadomości, jak potężnie mi to może zaszkodzić. Od pasa w dół przechodzi mnie boleśnie
obleśny dreszcz, łzy stają mi w oczach. Nigdy więcej seksu z Devlinem w jego prawdziwej
formie! A może i w ogóle…
Po co mi to było
potrzebne? Czuję obrzydzenie do samej siebie. Nie potrafiłam utrzymać hormonów na
wodzy. Wiedziałam przez cały czas, że to, co robię, jest przeciwne naturze i
wszelkim zasadom, nawet zaświtało mi w głowie, że może być niebezpieczne dla
zdrowia i w ogóle to grzech, ale dałam się uwieść spojrzeniu jego granatowych
oczu, jego idealnie umięśnionym płetwom! Idiotka! Zaczynam myśleć, że te „pierścienie
dziewictwa”, które zachwala wujek Marvin, to nawet pożyteczna rzecz. To, co mi
zrobił Dev, było po prostu wspaniałe – wtedy, w tamtym momencie. Ale czy na
pewno warte tego, żebym teraz półtora miesiąca nie mogła jeździć na rowerze?
I w ogóle jak to
tak, z wielorybem… Przypominam sobie największe zberedy, o jakich marzyłam w
ramach odkrywania własnej seksualności, i choć każda jest żenująca, to żadna z
nich aż tak jak świadomość tego, co naprawdę zrobiłam. Teraz Devlin nawet w
ludzkiej postaci nie bardzo budzi we mnie pożądanie. Widocznie miałam rację,
kiedy się pierwszy raz rozstaliśmy. Jest idealnym chłopakiem, ale do związku na
odległość. Przecież nie pójdę z nim żyć w oceanie! Nie zamieszkam też na barce,
by pływać za stadem, a jakoś wątpię, żeby on dla mnie zrezygnował z morza i swojego
plemienia.
Jestem tak
wyczerpana doznanymi obrażeniami i stresem, że znienacka zasypiam. Budzę się
dopiero w środku nocy. W szpitalu panuje cisza. Telefon już się trochę
podładował, więc nie bez wysiłku go włączam.
Zaraz
obskakują mnie nieodebrane połączenia. Dzwonili rodzice, dzwoniła krejzolka
Ashley i dwa razy jakiś nieznany stacjonarny. A od Devlina nic.
Czyżby o mnie zapomniał?
Zależało mu na mnie tylko dopóki nie nadziałam się na jego różową mackę, a
potem już „żegnaj, mała” – jak śpiewał europejski wykonawca Zenek. Albo uznał,
że nie jestem w tym wystarczająco dobra. Albo spanikował, że zrobił mi krzywdę,
i uciekł z miejsca zdarzenia. Żadne z tych nie pasuje do cudownego obrazu Deva,
jakiego znam. Ale ten obraz może być wyidealizowany, jestem tego świadoma.
Chyba że… on też
czuje takie samo obrzydzenie i pogardę dla siebie? Kto wie, jakie są u nich zapatrywania
na współżycie z lądowymi kobietami. Nie, czekaj, coś tam mówił, że związki
mieszane się zdarzają. Ale na ile są akceptowane? Może nieświadomie naruszyłam
jakieś tabu ich społeczności? Teoretycznie najlepiej byłoby z nim porozmawiać,
ale jak, skoro go tu nie ma? Biorę do ręki telefon i przez chwilę się zastanawiam,
czy nie zadzwonić. Ale skoro jest środek nocy, to może lepiej nie. Sama nie
zauważam, kiedy zasypiam.
Budzę się już za
widoku i szybko się orientuję, że nie jestem sama. Na krześle obok łóżka siedzi
trzydziestoletnia kobieta o blond włosach do ramion, ubrana w beżowy żakiet i
jasne spodnie. W klapie ma broszkę z perłową macicą na emaliowanej podkładce.
– Cześć, Rachel – mówię z
uśmiechem.
Starsza
kuzynka spogląda na mnie z troską.
– Jak się czujesz, Laurie?
– Jakby jacyś Japończycy
urządzili w mojej słonince rekonstrukcję ataku na Pearl Harbor. Poza tym mam
też moralniaka, ale o to mniejsza.
– Twoja mama do mnie dzwoniła. Wiesz,
że możesz ze mną porozmawiać, jeśli chcesz. O tym, co się zdarzyło.
– A ty pewnie zaraz jej opowiesz?
– No wiesz co! Jestem ostatnią
osobą w tym mieście, którą mogłabyś posądzać o niedyskrecję.
Kiwam
głową.
– Nie martw się, Laurie – mówi Rachel.
– On odpowie za to, co ci zrobił.
– Ale nic mi nie zrobił. W każdym
razie nie intencjonalnie.
– Rozumiem, że chronisz chłopaka,
przemocowe związki nigdy nie są łatwą sprawą, ale…
– Słuchaj no, Rachel – mówię
zirytowana. – Wiesz znacznie lepiej niż ja, że na świecie jest za dużo
lekceważonych ofiar przemocy seksualnej, żebyś miała się czepiać przypadku, który
odbył się zgodnie z wszelkimi zasadami!
– To znaczy z jakimi?
– Od zawsze powtarzasz, że seks powinien
być bezpieczny, rozsądny i za zgodą. I tak było w moim przypadku. Nie znasz
hasła „chcącemu nie dzieje się krzywda”?
– Że za zgodą, to mogę jeszcze uwierzyć.
Ale co do rozsądnego bym mogła polemizować, a gdyby był bezpieczny, to nie
rozmawiałybyśmy teraz w szpitalu.
– Nie uprawiaj mi tu kinkshamingu
jakiegoś. Przynajmniej nie trzeba mi było wyciągać różnych ciekawych przedmiotów,
które potem leżą w gablotach na oddziałach urologii, typu zapalona latarka.
– To nie żaden kinkshaming, tu
chodzi o twoje zdrowie. Trudno mi uwierzyć, że twoje części niesforne wymagałyby
szpitalnego remontu, gdyby wszystko było w porządku.
– „Części niesforne”. I kto tu ma
zahamowania, edukatorko seksualna? Co nie zmienia faktu, że były one niesforne,
i to jak! Każdemu się może zdarzyć, że trochę przesadzi. Po prostu… eee… nie doszacowałam
jego rozmiaru. Właściwie on powinien się czuć zmolestowany przeze mnie.
– Wybacz, Laurie, ale to, co mówisz, brzmi całkiem nieprawdopodobnie.
– Moje życie w ostatnich
tygodniach brzmi nieprawdopodobnie! – podnoszę głos. – Poznałam słynnego piosenkarza,
zostałam przez niego kolejno zwymyślana, przeproszona, zaproszona na randkę, znowu
zwymyślana, znowu przeproszona, widziałam, jak smarkał nosa, w międzyczasie wypadłam
za burtę w czasie sztormu, pogryzły mnie orki, potem pogryzły mnie wściekłe fanki
tego piosenkarza i jakieś zbiry poraziły mnie paralizatorem, a to jeszcze nie
wszystko! Czasem mi się wydaje, że występuję w jakiejś telenoweli. Masz dwa wyjścia:
albo mi uwierzyć, albo uznać, że cały czas majaczę, od kiedy trafiłam do szpitala.
Kuzynka
spogląda na mnie przyjaźnie, choć z pewnym politowaniem.
– Ty jesteś inteligentna dziewczyna,
tylko nie zawsze prawidłowo korzystasz ze swojej inteligencji. Na pewno miałaś
dobre intencje, ale skąd wiesz, czy twój chłopak tego nie wykorzystał?
– Devlin? On by czegoś takiego nie
zrobił! On jest taki kochany, empatyczny, nikogo by nie skrzywdził!
– Ciebie skrzywdził.
– Na moją własną prośbę!
Rachel
wykrzywia się nieco.
– Plączesz się w zeznaniach,
Laurie. Najpierw mówisz, że wszystko było dobrze, ale przesadziliście, potem, że
kazałaś mu zrobić sobie krzywdę, czyli jakieś amatorskie BDSM. Tak czy inaczej,
mam nadzieję, że przynajmniej się zabezpieczyliście.
– Wyjdź.
Unosi
oczy ku sufitowi. Trudno jej nie przyznać racji, ale w sumie czego niby mieliśmy
użyć, dętki od traktora?
– I ty to nazywasz „zgodne z wszelkimi
zasadami? Ty złamałaś wszystkie zasady, jakie można było!
– Spoko, po czymś takim pewnie i
tak nie będę mogła mieć dzieci.
– Laurie, to jest totalne zaprzeczenie
odpowiedzialnego życia seksualnego!
– Za parę dni wyzdrowieję i na
przyszłość będę bardziej uważać. O ile w ogóle będzie jakaś przyszłość, bo w
tej chwili dzikie seksy są ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. Związek
platoniczny to jednak wcale niezła koncepcja.
– To świetnie, bo będziesz miała
okazję ją wypróbować w praktyce. Twoi rodzice wystąpili o zakaz zbliżania się.
– Jak to?!
– Zadbają, żeby on cię więcej nie
skrzywdził. Nawet nieintencjonalnie i na twoją własną prośbę. Tylko nie znają
jego nazwiska ani miejsca zamieszkania.
– I liczą na to, że tobie je
zdradzę? – prycham. – Sama nie znam!
– Nie wiem, dlaczego uważasz, że
cię szpieguję – odpowiada urażona. – Skoro nawet nie wiesz, jak się nazywa, to
może ta znajomość nie była aż tak bardzo warta zachodu.
– Ale ja umrę bez niego!
– Już z nim prawie ci się udało.
Pewna
myśl mi przychodzi do głowy. Jest zupełnie idiotyczna, ale nie poświęcam w
ogóle czasu na jej przemyślenie.
– Dobra, chcę się przyznać –
mówię z zadziwiającą lekkością.
Kuzynka
Rachel patrzy na mnie z uwagą, twarz ma nieruchomą, jakby spodziewała się usłyszeć
coś strasznego.
– Chłopak jest niczemu niewinny –
wyrzucam z siebie. – Chciałam spróbować czegoś ekstremalnego i… no cóż… to nie
był człowiek. A Dev mnie tylko asekurował, gdyby coś poszło nie tak.
Rachel
wytrzeszcza oczy, bezsilnie opada na krzesło i tępo wzbija wzrok w ścianę.
Przez moment mam ochotę cicho zarżeć, ale to już by była jazda po bandzie. Cóż
to, ciało mam zdruzgotane, to teraz i rozum zaczyna odpuszczać?
– Bluescreen ci wyskoczył? – pytam
z troską.
– Laurie, ja… – zacina się, nie
patrząc na mnie. – Ja nie wiem, co powiedzieć. Ty…
– Najlepiej nic nie mów, szczególnie
moim rodzicom.
– Dziewczyno, ty… Jesteś żywym dowodem
na szkodliwość pornografii. Boże, taka młoda, a już masz takie pomysły!
Oczywiście, że nie powiem nikomu! I sama też nie próbuj!!! Przecież pójdziesz za
to siedzieć! A gdyby jeszcze moi rodzice się dowiedzieli…
– Chyba by mnie spalili na stosie
– mówię z bladym uśmiechem, wyobrażając sobie minę wuja Marvina.
– Twój dobry nastrój jest trochę
nie na miejscu – mówi Rachel.
– Cóż, czuję się tak skotłowana fizycznie
i psychicznie, że nic nie pomoże, jeśli będę się dodatkowo dołować.
Rachel
jest chyba nadal w szoku, więc wkrótce wychodzi, zalecając mi na odchodne, żebym
zastanowiła się trochę nad kwestią odpowiedzialności i konsekwencji. Ale ja mam
już w głowie coś innego. Mętlik.
Męczy mnie poczucie
winy z powodu przekroczenia granic, którego się dopuściłam z Devlinem, poczucie
przemęczenia całym tym życiem miłosnym, lęk przed odpowiedzialnością karną, a spod
tego wszystkiego przebija nie całkiem konkretne, niepokojące poczucie, że teraz
już nic nie muszę. Na domiar złego uporczywie wybrzmiewa mi w głowie francuska
piosenka, którą kiedyś znalazłam w internetach: Pique la baleine, joli
baleinier, pour retrouver ma deuce amie… Dopiero teraz, mając za sobą gorące
chwile w oceanie i rozmowę z Devem o związkach humbako-ludzkich, dochodzę do wniosku,
że mogło w niej chodzić o „dźgnięcie wieloryba” w zupełnie innym sensie, niż się
wydaje.
Już
prawie przysypiam, gdy nieoczekiwanie wzbudza mnie telefon. Ten sam numer
stacjonarny, który wcześniej dwa razy miałam w nieodebranych. Przeszywa mnie
paroksyzm, zwykłe uczucie lęku w bólu brzucha dostaje wzmocnienia od moich
intymnych obrażeń – a nuż to coś ważnego, może złe wieści?
– Laurie? – słyszę w słuchawce znajomy
głos, a w tle jakieś ordynarne pokrzykiwania.
– Devlinnn! – zaczynam szczebiotać
pomimo bólu; czuję ulgę, że mnie nie porzucił. – No, jak się mój długopłetwal
czuje? Ładnie to tak, słoneczko, najpierw zepsuć dziewczynę, a potem nawet jej
nie odwiedzić w szpitalu? Gdzieś ty był przez te wszystkie godziny?
– Laurie, jestem w areszcie.
To
już za wiele. Wirują mi mroczki przed oczami, chyba zaraz zacznę się dusić.
– Boże, Dev… – udaje mi się
wyjęczeć, a w zasadzie wycharczeć. – Nie martw się, ja się na ciebie nie
gniewam, powiem, że to był mój pomysł! I nie przejmuj się moimi rodzicami, oni
są trochę nadopiekuńczy!
– O czym ty do mnie rozmawiasz,
Laurie? Zamknęli mnie za spowodowanie wypadku drogowego.
– Jak to wypadku drogowego. – Jestem
tak zaskoczona, że zapominam o pytającej intonacji.
– Z wyczerpania zasnąłem za kierownicą i
walnąłem na skrzyżowaniu w bok furgonetki z sedesami.
– Jak to z sedesami? – zbiera mnie
na histeryczny śmiech.
– Normalnie, wieźli armaturę do sklepu
budowlanego. Nikt nie został ranny, ale trochę towaru się stłukło. Mam zarzut
nieostrożnej jazdy.
– I co teraz? Długo cię będą trzymać?
– Tylko pięć dni, bo byłem
trzeźwy.
– Aż pięć dni?
– Chciałbym być teraz z tobą, a
nie w towarzystwie jakichś prymitywów.
Wyobrażam
sobie, co on tam musi przeżywać. W oczach mam powódź, twarz wykrzywia się
groteskowo do płaczu.
– Dev – mówię przez łzy – można cię
jakoś wyciągnąć? Kaucja albo coś?
– Dwa tysiące. Mam pieniądze w aucie,
ale oczywiście nie mogę się do nich dostać.
– Chętnie bym cię wyciągnęła, ale
trzymają mnie w szpitalu… Wiesz co, słoneczko, wyślę kogoś do ciebie. Trzymaj
się!
Pozwalam,
aby on pierwszy się rozłączył, a potem zaczynam płakać. Przychodzi
pielęgniarka, nie zwracam na nią uwagi. Co ja narobiłam, co oboje narobiliśmy! Mogliśmy
pozostać szczęśliwą parą na odległość i szczytem perwersji byłyby raz na jakiś
czas wspólne lody u Fridy Gaussen!
Po
pewnym czasie – nie mam orientacji, ale dość długim – przestaję płakać i nieśmiało
zaczynam myśleć. Sprawa się skomplikowała. Zakaz zbliżania się jest ważny od
momentu doręczenia. Jeśli Dev trafił do aresztu, to jego nazwisko może zostać odnotowane
w kronice kryminalnej, a skoro siedzi, nie będzie problemu z doręczeniem
zakazu. Trzeba go wyciągnąć jak najszybciej, dopóki rodzice się nie zorientowali!
Tylko czy mam na
zbyciu dwa tysiące? Siedemset w rezerwie, to będzie około jednej trzeciej. Skąd
wziąć resztę? Zrzutka wśród przyjaciół? I tak nam odda zaraz po wyjściu.
Chwytam za
telefon i wybieram numer. Dość mocno się denerwuję, słysząc sygnał oczekiwania,
ale w końcu z tamtej strony rozlega się głos.
– Cześć, Maciek – witam się
pięknie. – Tym razem to ja potrzebuję twojej pomocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz